Tym razem będzie poważniej i nie tak kolorowo. Temat wydawałoby się zupełnie niezwiązany z ogrodnictwem, jednakże natura jest jednym wielkim kręgiem, a więc i ten zahacza o nasze zielone otoczenie. Ostatnimi czasy władze kładą coraz większy nacisk na segregację odpadów. W dużej mierze ludzie faktycznie dzielą śmieci. Niestety bardzo często stosują podział na palne (jak zużyte pampersy, stare meble, gazety czy plastikowe butelki. Bo och, jak one świetnie się palą!) i niepalne (metal, szkło). O ile zwykły, niezadrukowany papier czy niepolakierowana deska nie stanowią zagrożenia, o tyle opony czy sklejka już jak najbardziej. A i takie rzeczy trafiają do przydomowych pieców. Najciekawszym jest fakt, iż sporo takich osób ma świadomość szkodliwości tych produktów. Umyka im jednakże fakt, że poprzez spalanie, związki zawarte w odpadach nie znikają w magiczny sposób, a dość, że przedostają się do atmosfery, to jeszcze przekształcają się często w jeszcze bardziej toksyczne związki.
Przedstawię teraz kilka powodów, dla których nie należy wrzucać do ognia wszystkiego, co mamy pod ręką. Zacznę od argumentu, który najsilniej powinien dać do myślenia.
zatykanie komina poprzez osadzanie się tam cząsteczek plastiku. A skąd tam plastik? Chociażby z butelek. Warto przypomnieć, iż procesowi spalania towarzyszy wiele reakcji, między innymi spopielanie czy parowanie. I tak, plastik paruje, upraszczając nomenklaturę (z góry przepraszam osoby znające dogłębnie temat). A to, co uniesie się z gorącym powietrzem, to tam w górze komina, po zetknięciu z chłodniejszym powoli, acz nieustannie osadza się na jego ścianach. W najlepszym razie trzeba co jakiś czas sprowadzać kominiarza, aby przetkał otwór – pieniążki. W najgorszym właściciel nie zareaguje na czas i albo mieszkańcy zostaną zaczadzeni, albo nastąpi zapłon sadzy powodujący pożar domu – strata majątku i życia.
spalając takie rzeczy jak gumy czy lakiery, wysyłamy z dymem trujące związki. I nie bez kozery ten dym po prostu cuchnie, bo inaczej nie można tego zapachu nazwać. Jest gryzący, duszący, powoduje łzawienie oczu. Skąd taka reakcja organizmu? Cóż, w tym momencie wdychamy substancje trujące, rakotwórcze, powodujące reakcje alergiczne z astmą włącznie. Powoli podtruwamy siebie, rodzinę, sąsiadów i całą okolicę z wodą i ziemią włącznie.
na koniec pytanie do osób działających w ten sposób. Czy jesteście w stanie zjeść paździerz, oponę lub zużytego pampersa? I nie pytam w kontekście fizycznej zdolności, ale jeśli ludzie potrafiliby zjeść wszystko. Skusilibyście się? A jeśli powiem, że zjadacie to wszystko? I tu wielkie zdziwienie, może oburzenie. Ale taka prawda. To, co wylatuje kominem, daleko nie odleci. Są to często ciężkie cząsteczki, które po ochłodzeniu lądują niedaleko chociażby w formie popiołu na ludziach, domach, samochodach, ziemi… Są to też związki chemiczne łączące się z parą wodną tworzącą chmury. A z tych chmur pada deszcz… I zawiera on właśnie te opony i pampersy, tylko w innej wersji. A teraz druga strona. Mamy własny ogródek, sad, nawozimy tylko obornikiem czy humusem. Broń Boże sztucznymi nawozami, przecież to chemia! I tu niespodzianka. O wiele bardziej toksyczna chemia spada z nieba na nasze i innych „ekologiczne” uprawy. I muszę Was rozczarować. To już nie jest ekologiczna uprawa. Zawiera ona chociażby metale ciężkie takie jak ołów. Te cząsteczki nie są widoczne gołym okiem. Bardzo często są wchłaniane przez rośliny, więc zwykłe umycie, nawet wyszorowanie nic nie da. Życzę więc smacznego!
W tym momencie może zakiełkowało pytanie: dlaczego? Dlaczego sami robimy sobie krzywdę, a potem dziwimy się, że trzeba wydać ciężkie pieniądze na wyleczenie raka, czy innego paskudztwa. Co więcej, to wszystko się przenosi. Z matki na pijące jej mleko dziecko. Z ryby na osobę ją jedzącą. Z ziemi do pomidorka. Trujące substancje bardzo ładnie rozpuszczają się w tłuszczach, a więc świnka, która zjadła skażone ziemniaki przekazuje truciznę w chociażby boczku nam. I wegetarianie, nie macie się co cieszyć. Wcześniejszy przykład z pomidorkiem jest jak najbardziej prawdziwy. Jak wspomniałam, natura to krąg. I jeśli ludziom wydaje się, że są ponad, to bardzo mocno się mylą. Jest to z resztą częsty powód takiego postępowania. „Mnie to nie dotyczy”. Cóż. Dotyczy. Egoizm nie jest jedyną przyczyną. Pokutuje tu brak edukacji i stare przyzwyczajenia, jeszcze z poprzedniej epoki. Skoro coś jest wspólne, to jest niczyje, więc dbać nie będę. Nie będę dbać o okoliczny las. Nie będę dbać o strumień płynący nieopodal. A sąsiadowi, to żeby krowy padły! Niech się trują! Kolejną przyczyną jest oszczędność na materiałach palnych. Nie kupię węgla, to zaoszczędzę. A że potem wydam więcej na leczenie astmy u dziecka i leki do końca życia, to już w ogóle niezależny temat. Kolejny, dziwnym argumentem jest ten, że przecież fabryki spalają śmieci, to i ja mogę. Z jedną małą różnicą. Albo w sumie z kilkoma. Obiekty te są pod ścisłą kontrolą tego, co wyrzucają do atmosfery. Posiadają skomplikowane filtry wyłapujące większość zanieczyszczeń. Mają też bardzo wysokie kominy, a więc i możliwość rozgonienia pozostałości przez wiatr jest dużo większa. A w domowym kominie, co wyleci, to zaraz opada. Stąd często widok ścielącego się po ziemi dymu. Spalanie jest również łatwym sposobem pozbywania się śmieci, a tych produkujemy coraz więcej. I chaos panujący w systemach odbioru wcale tu nie pomaga. Wiele osób uważa, że jeśli oficjalnie pozbędę się mniejszej ilości śmieci, to mniej zapłacę. No, niestety nie, bo stawka jest stała, chociaż ostatnio pojawiły się dodatkowe kombinacje rządu, jak zarobić na odbiorze śmieci. W to, proszę, nie wnikajmy…
Wbrew pozorom nie trzeba wiele, żeby to zmienić i straszenie grzywnami nie jest niestety najlepszym wyborem. Przede wszystkim należy edukować zarówno młodych, jak i starszych. Wiedza jest bardzo ważna, bo bez niej zaczniemy się cofać. Logicznym rozwiązaniem jest usystematyzowane zasad odbioru śmieci, a jeszcze lepiej zniesienie opłat za nie. Wtedy zniknąłby aspekt pozornego oszczędzania na odpadkach. Kolejnym krokiem mogłyby być „śmieciomaty”, czyli automaty przyjmujące drobne śmieci, jak plastikowe butelki czy metalowe puszki i wydające w zamian albo drobną walutę, albo jakieś drobiazgi (lizak, guma do żucia, długopis, w miastach bilet na komunikację miejską itp.). Działanie na zasadzie skupów złomu, makulatury czy plastiku, tylko w mniejszym wydaniu. A i dzieci chętniej wrzucałyby puste opakowania za fanty, co z kolei utrwalałoby odruch segregacji i wyrzucania do puszek, a nie do pieca czy lasu. Powrót do kaucji też jest dobrym pomysłem. Obejmowałaby wtedy wszelkie opakowania możliwe do zwrotu, a nie tylko szklane. Warto również zwiększyć ilość i pojemność koszy na śmieci tak, żeby każdy mógł tam wyrzucić to, co ma. Może to są czcze fantazje, ale przy odpowiednim podejściu chociaż części społeczeństwa, powinno się przekonać resztę o braku słuszności takiego postępowania. Niestety musi minąć jeszcze wiele czasu, zanim wszyscy zdamy sobie sprawę z pewnych zależności.
Mam nadzieję, że chociaż parę osób zastanowi się nad tematem i przemówi do rozsądku chociaż swoim najbliższym, którzy tak robią (a wiem, że to niełatwe). Dla zainteresowanych polecam poszukać więcej informacji chociażby w internecie. Polecam BIP czy inne, gminne lub państwowe (.gov) strony. Tam dane będą najbardziej rzetelne. Część artykułu oparłam na podstawie strony gminy Biecz:
http://www.biecz.pl/asp/pl_start.asp?typ=14&sub=327&menu=329&strona=1, dostęp: 31.08.2021 r.